Żeglowanie w trudnych warunkach na Mazurach.
O trudne warunki na wodzie znacznie łatwiej niż na lądzie. Na brzegu możemy zwykle liczyć na pomoc znajomych, przypadkowych przechodniów (kierowców) i oczywiście wyspecjalizowanych służb (nie mam tu na myśli pracownika skarbówki ani inspektora Państwowej Inspekcji Pracy). Przede wszystkim na lądzie środowisko nie jest przeciwko nam (mam na myśli tzw. środowisko naturalne, a nie mamę żony czy „kolegów”). Na wodzie, niestety, zawsze grozi nam utonięcie, śmierć z wychłodzenia, ewentualnie „wzbogacenie łańcucha pokarmowego” rekina, piranii (patrz: mama żony) lub zakończenie ledwie co rozpoczętego żywota, pełnego przecież nadziei na przyszłość (no i ten Franek od kredytu do spłacenia). Zanim więc ruszysz w jakikolwiek rejs, przygotuj się. Mamry, Bałtyk a nawet Ocean Atlantycki nie są okrutne- są częścią przyrody, wobec której, my ludzie, mimo satelitów, superkomputerów i innych zdobyczy pozostajemy całkowicie bezsilni. Na wodzie bardzo szybko możemy stracić telefon komórkowy i możliwość wezwania pomocy. Na morzu pomoc nawet wezwana skutecznie przez radiostację czy radiopławę awaryjną nie przyjdzie natychmiast. Na wodach śródlądowych w ogóle nie istnieje zorganizowany system pomocy na wodzie. Dojazd karetki pogotowia na miejsce wypadku drogowego to jedno, a dopłynięcie na pomoc żeglarzom czy motorowodniakom w tarapatach ratowników WOPR, MOPR czy SAR, to zupełnie inna kwestia. Oczekiwanie na pomoc na wodzie może być tak długie, że można nie doczekać!
Oczywiście samo zdefiniowanie terminu „trudne warunki” nie jest jednoznaczne i bezdyskusyjne. Zależy od wielu czynników: akwenu, aktualnych i spodziewanych warunków hydrometeorologicznych, wielkości jachtu, jego wyposażenia i stanu ogólnego, liczebności i doświadczenia żeglarskiego załogi i samego sternika/skipera. Im mniejszy i lżejszy jacht, tym wcześniej zaczynają się dla jego załogi „trudne warunki”. Przecież czym innym jest wiatr o sile 7º B dla doświadczonej załogi jachtu regatowego i dla rodziny „Kowalskich” żeglującej turystycznie.
Przejmując jednostkę, zanim wypłyniemy z portu, należy sprawdzić jacht, jego dokumenty i wyposażenie, także ratownicze. Często w umowie czarterowej zawarta jest klauzula, która zabrania wypływania z portu przy wietrze o sile powyżej 6º B. Warto także przeczytać polisę ubezpieczeniową i przejrzeć dokumenty jachtu. Nie wystarczy policzyć kamizelek czy kół ratunkowych. Trzeba je dokładnie obejrzeć, zademonstrować załodze sposób zakładania i poinstruować, kiedy noszenie jest konieczne. Ważne, żeby w czasie żeglugi każdy miał łatwy dostęp do kapoka. Na jachtach morskich niekiedy przy każdej koi są specjalne półki na pasy ratunkowe. Na jachtach śródlądowych z kolei można przechowywać kapoki w kokpicie w czystej bakiście. Należy przestrzec załogę przed przebywaniem podczas pływania w kabinie z założonym kapokiem. W przypadku nagłej wywrotki wydostanie się z wnętrza jachtu w założonej kamizelce może być bardzo trudne. Pasy pneumatyczne, niekrępujące ruchów, estetyczne i wygodne, stały się już standardem w żeglarstwie morskim. Pewnie z czasem przyjmą się także na wodach śródlądowych.
Minimalne szkolenie załogi z zasad bezpieczeństwa powinno objąć omówienie alarmu „człowiek za burtą”, wodnego, pożarowego i-na jachtach morskich- łodziowego. Zakres szkolenia powinien być odwrotnie proporcjonalny do doświadczenia załogi.
Zanim wypłyniemy z portu warto zapoznać się z aktualną (i wiarygodną) prognozą pogody. Aplikacje różnej maści nie mogą zastąpić rzetelnej prognozy sporządzonej przez zawodowego meteorologa. Podczas pływania doświadczony żeglarz cały czas obserwuje nie tyko akwen, ale też niebo, chmury i zachowania zwierząt. Kiedy nadchodzi groźny cumulonimbus, wiatr cichnie, ptaki przestają latać, a powietrze jest niezdrowo naładowane elektrycznością-jak żona, kiedy mąż nieco później wróci z pracy. Ani jedno ani drugie nie wróży niczego dobrego.
Nawet jeżeli stosujemy wszystkie środki ostrożności, to i tak wcześniej czy później zaskoczy nas „biały szkwał” czy inne groźne zjawisko meteorologiczne.
Nie było, nie ma i raczej nigdy nie będzie jedynej skutecznej i prawidłowej techniki żeglowania w trudnych warunkach. Jak wspomniałem, im mniejszy jacht i mniej doświadczona załoga, tym wcześniej zaczynają się trudne warunki.
Przygotowania do spotkanie z tym, co nieuchronne, należy zacząć od załogi. Na jachcie śródlądowym w przypadku ryzyka wywrotki wszyscy powinni przebywać w kokpicie i w kapokach. Wszystko, co wiatr i fala może zabrać z pokładu trzeba zabrać lub zabezpieczyć (ponton, materace, ręczniki, bosak, kotwica, etc). Jeżeli załoga jest mniej doświadczona, to sternik powinien osobiście wszystko sprawdzić. Nie można też zapomnieć o zabezpieczeniu rzeczy w kabinie, zwłaszcza w kambuzie.
Po zadbaniu o załogę przychodzi pora na jacht. Jeżeli przechył znacznie wzrasta albo w pobliżu widać groźną chmurę burzową (czoło małżonki zerkającej w Twoim kierunku, kiedy już trzeci raz z rzędu tańczysz z inna kobietą), to trzeba zmniejszyć powierzchnię żagli. Stare (i mądra) zasada głosi, że chwila, kiedy po raz pierwszy pomyślisz o zarefowaniu się, to prawdopodobnie ostatni moment, kiedy możesz to zrobić. Technika refowania zależeć będzie od osprzętu, siły wiatru, kursu względem wiatru, miejsca oraz możliwości załogi. Ponieważ w zasadzie wszystkie jachty w miarę wzrostu siły wiatru stają się mocno nawietrzne, na ogół refowanie rozpoczynamy od grota. Jeżeli jacht wyposażony jest w dużą rolowaną genuę, a nie jesteśmy zmuszeni płynąć ostro na wiatr, to grot najlepiej zrzucić. Z genuą sprawa znacznie łatwiejsza, bo niemal zawsze można ją zrolować.
Refowanie żagla przedniego (genua) najlepiej przeprowadzić w pełnym kursie z wyluzowanym do want grotem. Sternik musi bardzo uważać, by nie dopuścić do przypadkowego zwrotu przez rufę. Jest to w żeglarstwie zbrodnia pierwszego stopnia i zasługuje na najwyższy wymiar kary. Po całkowitym wyluzowaniu grota częściowe czy całkowite zwinięcie genuy staje się dziecinnie proste. Na jachtach turystycznych woda nie może wchodzić na zawietrzny półpokład, a zawietrzne wanty nie mogą być luźne. Pamiętaj, że jacht mieczowy, nawet ciężki może się wywrócić. Oczywiście, nie każda wywrotka kończy się katastrofą na miarę Titanica, ale zawsze jest to problem. A roztropny żeglarz, który chce choć parę lat pożyć korzystając ze stypendium wypłacanego regularnie przez ZUS, stara się unikać problemów.